Taka mnie właśnie naszła refleksja w trakcie oglądania tego “filmu prawdziwego jak życie”.
Życie i śmierć to dominujące tematy.
Już w pierwszych minutach mama głównej bohaterki ma wylew i zamienia się w przysłowiowe warzywo. Nie tracimy jeszcze nadziei na powrót do zdrowia chociaż diagnoza lekarza nie pozostawia złudzeń. Iskierka nadziei pojawia się momencie wybudzenia pacjentki ze śpiączki farmakologicznej. Niestety paraliż uniemożliwia jakąkolwiek interackcję. Co robić? Poważne miny lekarzy przekazujących smutne wieści itp itd.
Nic tylko odłączyć aparaturę podtrzymującą życie. Pacjentka na razie sama odeszła i nie było potrzeby. Założę się, że w następnej takiej produkcji już nie będzie takich dylematów. Kropla drąży skałę.
Druga sprawa, którą lansują w tej produkcji to “zbawienny” wpływ konopii indyjskich na pacjentów z nowotworem mózgu czyli glejakiem, którego wynajdują z kolei u taty głównej bohaterki.
Sprawa jest jednak trochę bardziej skomplikowan. Być może marihuana ma jakiś wpływ na rozwój choroby tudzież na łagodzenie skutków, ale nie pod postacią jointa. Chorym na raka podaje się olej z konopii, który również jest w Polsce oficjalnie niedostępny nie mówiąc o refundacji.
Ostatnia rzecz, która przyszła mi trochę później na myśl to tzw relacje społeczne. Główna bohaterka, którą gra Agata Kulesza, to samotna matka mająca “szczęście” do żonatych. Generalnie to chodząca siła spokoju i nie ma wątpliwości po czyjej stronie znajduje się sympatia widzów. Druga siostra, grana przez Gabrielę Muskałę, to mężatka a jakże, niestety mąż nie garnie się do roboty, ona pociąga z kieliszka jak hollywoodzkie żony, no i w ogóle wzbudza tylko uśmiech i politowanie. Czyli rodzina to patologia, samotna matka to coś lepszego.
Po co ja o tym w ogóle piszę? Ponieważ jak powiedział tow. Lenin “Ze wszystkich sztuk najważniejszy jest dla nas film.”
Jak nazywał się pierwszy czarnoskóry prezydent USA? Prezydent Palmer :)