It’s time to die

Nie wiem po co polazłem na ostatniego Bonda, ale polazłem i tego nie zmienię. Co więcej, polazłem na premierę o godzinie 00:07 i zarwałem nockę, kładąc się do łóżka grubo po trzeciej w nocy.

Generalnie, pandemiczny Bond to jest jakieś nieporozumienie. Jeden z onetowych recenzentów próbuje tłumaczyć intencje twórców, że skupili się na stronie uczuciowej Jamesa, bo to pożegnanie, jakieś podsumowanie, i takie tam pitu pitu.

Znajomi Bondomaniacy też są zniesmaczeni. No cóż, tylko diamenty są wieczne…

Podziel się!

Dodaj komentarz